Rekolekcje 2 stopien 2 turnus Jaworze Rekolekcje 2 stopien 2 turnus Jaworze
2007
Rekolekcje 2 stopien 2 turnus Jaworze
FAQFAQ  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ProfilProfil  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  GalerieGalerie  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości  ZalogujZaloguj 

Aniołowie i diabły

 
Odpowiedz do tematu    Forum Rekolekcje 2 stopien 2 turnus Jaworze Strona Główna -> Święci
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Mikołajczyk
Administrator



Dołączył: 14 Sie 2007
Posty: 213
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:10, 23 Sie 2007    Temat postu: Aniołowie i diabły

W zasadzie będzie to reklama książki: "Aniołowie i diabły" Joan Carroll Cruz, Wydawnictwo Exter!

Poniżej zamieszczam fragment tej książki, w której opisane są różne, prawdziwe i ciekawe historie z życia Bożych tytanów świętości! Smile

Część pierwsza: Aniołowie

24. Nie ma dwóch podobnych aniołów

Świątobliwy ojciec Paweł z Moll (182 – 1896), flamandzki benedyktyn, który znany jest jako „cudowny robotnik dziewiętnastego stulecia”, powiedział pewnego razu, że: „Nie ma dwóch podobnych aniołów w niebie. Jakże wielka musi być moc Boga, aby stworzyć w jednym momencie te nieprzeliczone legiony niebieskich duchów!” Św. Teresa z Avila (1515 – 1582) miewała częste widzenia aniołów i odnotowuje w swojej Autobiografii, że aniołowie „nie mówią mi swoich imion, lecz jestem całkowicie świadoma tego, że istnieje wielka różnica pomiędzy różnymi aniołami, której nie mam możliwości wyjaśnić”. Ojciec Lamy (1855 – 1931), francuski mistyk, kapłan i wizjoner, powiada, że Matce Boskiej przydano nieskończone mnóstwo aniołów i… zna ona ich wszystkich z imienia. Co się tyczy tych rzesz aniołów, święty ksiądz dodaje: „Każdy anioł posiada swój własny szczególny wyraz twarzy a wszystkie są tak piękne!” Innym razem stwierdza: „Każdy anioł posiada własną twarz”.

25. Czy aniołowie znają przyszłość?

Św. Tomasz z Akwinu (1225 – 1274) pisze w swojej Sumie Teologicznej, że przyszłe zdarzenia są znane jedynie Bogu i że „intelektowi anioła oraz wszelkiego stworzenia daleko do Boskiej wieczności; stąd przyszłość sama w sobie nie może być znana żadnemu stworzonemu intelektowi”. Jednakże święty wspomina o znajomości przyszłości „na podstawie przyczyny”. Na przykład, jeżeli ktoś wskoczy do basenu, najbliższą „przyszłością” jest to, iż się zamoczy. Jeśli wyślemy list, „przyszłością” jest to, że zostanie on doręczony. Święty pisze dalej: „Ludzie nie są w stanie poznać przyszłych rzeczy, za wyjątkiem związków przyczynowych lub Boskiego objawienia. Aniołowie znają przyszłość w podobny lecz w dużo bardziej przenikliwy sposób”. Zatem pewne rzeczy mające wydarzyć się w przyszłości, przed nami ukryte, znane są aniołom. Przyszłe wydarzenia nie połączone związkiem przyczynowym z ich źródłem nie są znane aniołem, jeżeli sam Bóg im ich nie ujawni. Święty jednak dodaje, że „zdarzenia, które wywodzą się z ich przyczyn rzadko są zupełnie nieznane, jak ma to miejsce przy występowaniu zdarzeń przypadkowych lub losowych”.

Św. Augustyn (354 – 430) w swoim dziele O Państwie Bożym, tłumaczy anielską wiedzę o „przyszłości historycznej” w odmienny sposób: „Ich wiedza o świecie czasu i przemian jest większa niż wiedza demonów ponieważ, poprzez Słowo Boże, dzięki któremu powstał świat, rozważają oni ostateczne przyczyny, dlaczego w porządku kosmosu niektóre rzeczy mogą być używane, podczas gdy inne są zabronione i nic nie jest pomieszane”. Święty pisze, że aniołowie nigdy się nie mylą: „Potrafią przewidzieć, poprzez żywe prawa wiecznej i niezmiennej mądrości Bożej, historyczną przyszłość i znają, przez uczestnictwo Ducha Świętego, tę najbardziej nieomylną z przyczyn – wolę Boga. Ten szczególny przywilej wiedzy Bóg zarezerwował dla świętych aniołów. Zatem są oni nie tylko wieczni, lecz także błogosławieni. A tą dobrocią, która udziela im błogosławieństwa jest sam Bóg, który ich stworzył, gdyż ich doskonałą i niewyczerpaną rozkoszą jest dzielenie Bożej obecności”.

26. Czy aniołowie znają nasze sekretne myśli?

Pismo święte podaje: „Serce jest zdradliwsze niż wszystko inne i niepoprawne – któż je zgłębi? Ja, Pan, badam serce i doświadczam nerki, bym mógł każdemu oddać stosownie do jego postępowania” (Jr 17, 9–10). Po zacytowaniu tego ustępu św. Tomasz z Akwinu stwierdza stanowczo: „Dlatego to aniołowie nie znają sekretów serca”.

Święty pisze dalej, że chociaż aniołowie nie znają sekretów serc, potrafią do pewnego stopnia je zgłębić. Odbywa się to na dwa sposoby. Pierwszy sposób polega na tym, że „myśl często przejrzana jest nie tylko poprzez akt zewnętrzny, lecz także poprzez zmianę wyrazu twarzy”. Drugi sposób święty cytuje za św. Augustynem, a polega on na tym, że aniołowie potrafią „czasem z największą zdolnością poznać ludzką dyspozycję, nie tylko wyrażoną mową, lecz nawet kiedy powstaje ona w myśli, ale dusza wyraża ją poprzez pewne znaki na ciele”. Św. Augustyn dodaje następnie: „Nie sposób dowieść w jaki sposób jest to uczynione”. Św. Tomasz z Akwinu pisze dalej: „Lecz nie jest tak, że jeśli anioł wie co przenika ludzkie, zmysłowe żądze lub wyobrażenia, to zna jego myśli i wolę”. Św. Tomasz powtarza potem, że: „Jedynie Bóg zna myśli serca i upodobania woli”.

27. Czy aniołowie mają imiona?

Jak wspominał ojciec Lamy (1855 – 1931), Matce Boskiej w charakterze świty przydano tysiące aniołów „i zna ich ona wszystkich po imieniu”. Z całą pewnością znamy imiona trzech Archaniołów, które podaje Pismo święte. Wiemy, że Archanioł Rafał przedstawił się Tobiaszowi: „Ja jestem Rafał, jeden z siedmiu aniołów, którzy stoją w pogotowiu i wchodzą przed majestat Pański” (Tb 12, 15). Znamy imię św. Gabriela, gdyż przedstawił się on Zachariaszowi: „Ja jestem Gabriel, który stoję przed Bogiem. A zostałem posłany, aby mówić z tobą i oznajmić ci tę wieść radosną” (Łk 1, 19). Archanioł Michał nie przedstawił się tak jak to uczynili pozostali, lecz jego imię znane było prorokowi Danielowi, który pisał: „Wtedy przybył mi z pomocą Michał, jeden z pierwszych książąt. Pozostawiłem go tam przy królach Persów” (Dn 10,13).

Ponieważ Archanioł Rafał powiedział Tobiaszowi, że jest jednym z siedmiu, którzy stoją przed tronem Boskim, wielu zastanawiało się, jakie są imiona pozostałych czterech Archaniołów. Sugerowano następujące imiona: Uriel, Sariel, Raguel i Jeremial. Jednakże należy zauważyć, iż ostatnie cztery imiona pojawiają się w księdze apokryficznej Enocha i w czwartej księdze Ezdrasza (Ezd 4, 1), których Kościół nie uznaje za księgi kanoniczne. Imiona aniołów znajdujące się poza księgami kanonicznymi Biblii zostały odrzucone za czasów papieża Zachariasza w 745 r. i zostały ponownie odrzucone podczas synodu odbywającego się w Aix–la–Chapelle w 789 roku.

Czy wszyscy pozostali aniołowie posiadają imiona? Prawdopodobnie tak. W Księdze Psalmów czytamy, że Pan „liczbę gwiazd oznacza, wszystkie je woła po imieniu” (Ps 146, 4). Jeżeli gwiazdy mają imiona, to aniołowie z pewnością je posiadają. Jeśli, jak się twierdzi, Matka Boska zna imiona aniołów jej przydzielonych, czy wskazywałoby to na to, że wszyscy aniołowie posiadają imiona? Autorzy dzieł religijnych często radzili, abyśmy nadawali imię według swego wyboru naszemu Aniołowi Stróżowi. Nie po to, żebyśmy mieli zastąpić imię nadane przez Boga, co byłoby niemożliwe, lecz byśmy mogli mieć w ten sposób bliższe relacje z naszym Aniołem Stróżem.

28. Czy aniołowie rozmawiają między sobą?

Wiemy, że kiedy aniołowie wyznaczani są do zadań polegających na dostarczeniu niebiańskiego posłania człowiekowi, często posługują się słowami, tak jak miało to miejsce przy posłaniu św. Gabriela do Matki Boskiej, powiadomieniu Zachariasza o poczęciu św. Jana Chrzciciela i radach św. Rafała dla Tobiasza. Dowiadujemy się, że św. Franciszka Rzymianka (1384 – 1440), która stale widziała swego anioła, odbierała jego wiadomości w słyszalnej formie: „Kiedy mówił, widziała jak jego usta się poruszają; a głos o nieopisanej słodyczy, który jednak zdawał się dochodzić z oddali, dobiegał do jej uszu”.

Zgodnie z tradycją, aniołowie śpiewają pieśni pochwalne Bogu. Ale czy rozmawiają ze sobą w niebie? Ich wzajemne porozumiewanie się, powszechnie nazywane „językiem aniołów”, nie wymaga używania słów dobywających się z ust, jak twierdzi św. Jan Damasceński i Dionizjusz, lecz raczej czegoś co nazywane jest „oświeceniem”. Św. Grzegorz Wielki mówi o tym jako o „wewnętrznej mowie”.

Jak podaje św. Tomasz z Akwinu, aniołowie „rozmawiają” miedzy sobą poprzez sam akt woli, otwierając swe umysły i ujawniając wszelkie idee lub myśli, którymi pragną się podzielić. Święty pisze dalej: „Zewnętrzna mowa, powstająca za pomocą głosu, jest dla nas koniecznością na skutek przeszkody naszego ciała. Tak więc nie jest stosowana przez aniołów, lecz jedynie wewnętrzna mowa przynależy do nich, włączając w to nie tylko wewnętrzną mowę będącą wyobrażeniami umysłu, ale także wiedzą przekazywaną za pośrednictwem woli.

Św. Jan Damasceński pisze, że „aniołowie nie potrzebują ani języka, ani uszu, ale bez pomocy słowa mówionego wymieniają miedzy sobą myśli i rady”. Dionizjusz pisze, że aniołowie są „oświeceni” w boskich tajemnicach przez samego Boga.

Jak pisze o. Pascal Parente: „Symbole i słowa często są bardzo nieodpowiednie do wyrażania pełni myśli lub są one niejasne albo niewłaściwie rozumiane przez słuchacza. Dla otwarcia umysłu i wyjawienia pełni myśli bez pomocy symboli, dźwięków i słów, istnieje wyższa i lepsza forma ekspresji – taką jest pozbawiona słów wymiana idei – język aniołów” (rozdz. 74).

Część druga: diabły

87. Różnica pomiędzy nawiedzeniem i opętaniem

Dwa stany diabelskiego nawiedzenia i opętania rozróżnia się uważając, iż w wypadku opętania diabeł działa na ciało od wewnątrz, podczas gdy w wypadku nawiedzenia dręczy ciało z zewnątrz. Nawiedzenie przybiera formę albo gwałtownego i trwałego kuszenia, albo zewnętrznego oddziaływania na pięć zmysłów. Opętanie to obecność diabła w ciele osoby opętanej. Diabeł nie jednoczy się z ciałem w ten sam sposób jak robi to dusza, ani nie wchodzi do jej wnętrza. Będąc obecnym w ciele, może bezpośrednio oddziaływać na członki ciała, powodując całą gamę uciążliwych ruchów, prowadzących często aż do fizycznego uszkodzenia.

88. Nawiedzenie i dokuczliwe działania diabła

W tym rozdziale wymienimy różne bezeceństwa i obrzydliwe uczynki czynione przez demony, aby świętych rozpraszać, dokuczać im i odwracać ich uwagę. Próbowały to robić wywołując przykre dla pięciu zmysłów człowieka zjawiska.

Atakowały wzrok ukazując się pod strasznymi postaciami takimi, jak: uzbrojeni mężczyźni, odrażające zwierzęta, wilki, dzikie niedźwiedzie, ropuchy, węże itp., które wszystkie zamierzały zaatakować świętych (zob. rozdz. 86).

Atakowały słuch bluźniąc, wypowiadając obsceniczne słowa, wydając okrzyki, piski, jęki i hałasy wszelkiego typu jak te, których doświadczał Proboszcz z Ars i wielu innych świętych (zob. rozdz. 90).

Atakowały smak przez, na przykład, zanieczyszczanie w okropny sposób wszystkiego, co miało być zjedzone przez siostrę Weronikę, kapucyńską zakonnicę.

Nękały węch silnym i nieprzyjemnym zapachem, co było zauważalne nie tylko przez świętych, lecz także przez wiele innych osób przebywających w pobliżu świętych i przez osoby znajdujące się w innych częściach budynku. Zdarzenie takie miało miejsce, kiedy św. Franciszka Rzymianka pomyślała, że ciało w stanie kompletnego rozkładu zostało przyniesione w pobliże i przysunięte do jej twarzy. Jej odzienie cuchnęło nadal nawet po kilku praniach (zob. rozdz. 91).

Atak na zmysł dotyku jest bardzo częstym działaniem diabła. Dręczy on ciało bijąc je, drapiąc, gryząc i kopiąc, czasami wywołując poważne obrażenia. Mówi się, iż służebnica Boża Agnieszka z Langeac była bita dwa razy w tygodniu przez cztery lata przed jej ślubami. Ojciec Pio cierpiał niemiłosiernie z rąk demonów, podobnie jak wielu innych świętych, których wkrótce przedstawimy (zob. rozdz. 89).

Najwcześniejszy opis takich ataków daje nam św. Paweł, kiedy pisze: „Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik Szatana, aby mnie policzkował – żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie” (2 Kor 12, 7–Cool.

Innym wczesnym przykładem takich ataków jest ten przeczytany w żywocie św. Meinrada (797 – 861). Jego historia opowiada, że przebywał w swojej pustelni na górze Metzel, gdzie był narażony na ataki dużej grupy demonów ciemności, których mnogości nie dało się zliczyć. Gromadziły się wokół niego i szeptały do jego uszu okropne groźby. Przybierały przerażający wygląd robiąc przy tym tyle hałasu, iż nawet drzewa zdawały się być tym dotknięte. Uważa się, że św. Meinrad w ciągu całego zdarzenia pozostawał spokojny, a nawet odwiedził go anioł, który dodał mu otuchy i szybko odpędził złe duchy, które już nigdy więcej go nie nękały.

W żywocie św. Benedykta (480 – 550) czytamy o dręczeniu, które zostało też opisane w Acta Sanctorum autorstwa bollandystów. Można tam przeczytać się, że kiedy św. Benedykt po raz pierwszy pozostawał w jaskiniach w Subiaco, kilka kilometrów od Rzymu, diabeł dobrze wiedział o dobru, jakie zakon św. Benedykta uczyni dla Kościoła i próbował rozproszyć myśli świętego. Lecz ten wysiłek należy ocenić jako nieporadny. Podobno Szatan zmienił się w kosa, który zaczął krążyć wokół pustelnika i czasami zbliżał się tak bardzo, że święty mógł z łatwością go złapać. Ponieważ zachowanie ptaka było niezwykłe, święty szybko stał się podejrzliwy i uczynił Znak Krzyża. Podejrzenia potwierdziły się, bo kos momentalnie zniknął.

Z historii o dominikaninie, św. Piotrze z Werony (1205 – 1252) dowiadujemy się, że ogromne tłumy zbierały się aby usłyszeć modlitwę świętego. Pewnego dnia, kiedy tłum był aż tak wielki, iż święty musiał modlić się na dworze, diabeł pod postacią czarnego konia wbiegł galopem w tłum, tratując wiele osób, we wszystkich zaś wzbudzając lęk. Zarejestrowano, że: „Święty uczynił po prostu Znak Krzyża i zjawa zniknęła, a wszyscy zgromadzeni widzieli, jak niczym dym rozwiała się w powietrzu”.

Dowiadujemy się o jeszcze jednej dokuczliwości czynionej przez diabła, aby odciągnąć świętego od modlitwy. Pewnego wieczoru, kiedy św. Koleta (1381–1447) czytała swój modlitewnik, zły duch zdmuchnął lampę, której używała. Święta znowu ją zapaliła, ale ogień ponownie został zdmuchnięty. Raz jeszcze ją zapaliła i znowu została zgaszona. Demon szydził z niej i w końcu popsuł lampę i wylał oliwę na książkę. Mimo wszystko święta przetrzymała te wybryki ze spokojem i cierpliwością.

Św. Teresa z Avila (1515 – 1582) relacjonuje, że pewnego dnia: „Kiedy się modliłam, zobaczyłam obok siebie diabła, strasznie wściekłego, drącego jakieś papiery, które trzymał w ręce. Bardzo się uradowałam, bo pomyślałam, że to znaczy, iż została wysłuchana moja modlitwa”. Innym razem święta przebywała w oratorium, powtarzając jakieś modlitwy, „kiedy naprawdę sam diabeł pokazał się na książce”. Pomyślała, że zrobił to w tym celu, aby przeszkodzić jej w dokończeniu modłów. Święta pisze: „Przeżegnałam się i zniknął. Potem zaczęłam od nowa i on wrócił. Myślę, że zaczynałam tę modlitwę trzy razy i nie mogłam jej skończyć, dopóki nie pokropiłam go święconą wodą”.

Św. Teresa w swojej Autobiografii pisze o swoich mnogich doświadczeniach z diabłami i o ich widzeniach. Relacjonuje jedno zdarzenie, „które napędziło mi stracha”.

Przebywałam w miejscu, w którym umarł pewien człowiek. Jak było mi wiadome, przez wiele lat prowadził bardzo grzeszne życie. Lecz przez dwa ostatnie lata był chory i pod pewnym względem wydawało się, że wyprostował drogi swego życia. Zmarł bez spowiedzi, lecz mimo wszystko myślałam, iż nie zostanie potępiony. Jego ciało leżało owinięte w całun, a ja ujrzałam ogromną liczbę diabłów szykujących się by je zabrać, a tymczasem najwyraźniej bawiących się nim i brutalnie je traktujących; ciągnęły je wokoło za pomocą wielkich haków. (…) Podczas reszty uroczystości pogrzebowej nie widziałam diabłów, ale później, kiedy ciało zostało już złożone w grobie, był ich tak ogromny tłum czekający na zabranie swojej własności, iż nie mogłam uwierzyć własnym oczom. (…) Jeśli one w taki sposób traktowały nieszczęsne ciało, pomyślałam sobie, co robią z duszą?

Święta dzieli się z nami pewną głęboką myślą: „Gdyby Bóg sprawił, że te straszne rzeczy, które zobaczyłam, mogły być widziane przez każdego, kto wiedzie grzeszne życie! Myślę, że byłaby to wielka zachęta do poprawy”.

Św. Teresa opowiada też, że pewnego razu diabeł był przy niej przez pięć godzin: „zadając mi takie okropne bóle i sprawiając zarówno wewnętrzną i zewnętrzną udrękę, iż nie mogę uwierzyć, abym mogła je dłużej znosić”. Dodaje, że siostry, które z nią przebywały, były ogromnie przestraszone „i nie miały lepszego pomysłu na to, co można dla mnie zrobić, niż ja sama”. Św. Teresa użyła święconej wody i modlitw, aby zwalczyć ataki i dokuczliwe działania złych duchów.

Świadek licznych objawień i osoba, której przez większość życia towarzyszyła widzialna obecność anioła, św. Franciszka Rzymianka (1384 – 1440) także była niepokojona przez uczynki demonów, które wielokrotnie próbowały przeszkodzić w jej modlitewnym życiu i dobroczynności. Jedno szczególnie dokuczliwe zdarzenie, które jednak święta przyjęła z wielką pokorą, miało miejsce, kiedy diabeł chwycił ją za włosy, uniósł i trzymał zawieszoną nad przepaścią. Zdarzenie trwało kilka minut zanim wezwała imię Jezusa i została uratowana. Można sobie tylko wyobrazić jej wdzięczność za wybawienie, gdyż natychmiast obcięła swoje piękne włosy i złożyła je w ofierze dziękczynnej Bogu, który ją ocalił.

W innym rozdziale tej pracy opowiadamy o bolesnych atakach diabła, których skutki wycierpiał Proboszcz z Ars, św. Jan Maria Vianney (1786 – 1859). Dodatkowo, oprócz tych bolesnych doświadczeń, zdarzały się dokuczliwe działania, które święty cierpliwie znosił. Jedno takie zdarzenie miało miejsce 4 grudnia 1841 roku i zostało opowiedziane przez świętego Proboszcza opatowi Toccanier. Proboszcz wyjawił: „Ostatniej nocy diabeł przyszedł do mojego pokoju, gdy recytowałem brewiarz. Ciężko dyszał i zdawał się wymiotować na podłogę, nie wiem co, ale wyglądało to jak kukurydza albo jakieś inne ziarno. Powiedziałem mu: «Udaję się do Providence opowiedzieć im o twoim zachowaniu tak, że będą mogli tobą pogardzać!»” Święty dodał, że demon natychmiast zniknął.

Kucharka z Providence, Marie Filliat, także była niepokojona przez działania diabła. Podaje, że pewnego razu: „po dokładnym oczyszczeniu rondla, napełniłam go wodą na zupę. Zauważyłam małe kawałki mięsa. Dzień był jednym z dni postnych, opróżniłam więc garnek, przepłukałam i ponownie napełniłam wodą. Kiedy zupa była gotowa do podania na stół, zauważyłam, iż ponownie pływają w niej kawałki mięsa. Proboszcz, gdy mu o tym powiedziałam, odrzekł: «Diabeł uczynił tę rzecz; podaj zupę taką jaka jest»”. Takie dokuczliwe przypadki dotyczące tego świętego i osób znajdujących się wokół niego są liczne.

Pielgrzymka do Rzymu natchnęła św. Klemensa Marię Hoffbauera (1751–1828) do wstąpienia do zakonu redemptorystów. Po święceniach wyjechał ze swojego rodzinnego Wiednia do Warszawy, gdzie stał się główną postacią duchowego i intelektualnego życia miasta, głosząc kazania zarówno po niemiecku, jak i po polsku. Założył kilka szkół i innych instytucji dla młodzieży i spędzał aż osiemnaście godzin w konfesjonale, odpuszczając grzechy i kierując sumieniami. Jest podziwiany za ogromną pracę, jaką wykonał i za niesłabnącą energię w służeniu ludowi Bożemu.

Jego dokonania najwyraźniej doprowadzały demony do wściekłości, gdyż te wiele razy próbowały zniszczyć jego osiągnięcia. Świadkowie w jego procesie beatyfikacyjnym zapewniali o istnieniu tej diabelskiej działalności. W 1801 roku, podczas nauczania o Najświętszym Sakramencie, skierowanego do wielkiego tłumu zgromadzonego w jego warszawskim kościele, dało się słyszeć głośne hałasy jakby duszącego się dziecka, lecz żadnego dziecka nie znaleziono. Innym razem, przed Komunią świętą, można było usłyszeć głośny pomruk i głos krzyczący: „Uduszono dziecko!” Chwilę później inny głos zawołał: „W tłumie właśnie umarła kobieta!” Zgromadzeni bardzo się bali, lecz i tym razem poszukiwanie ofiar okazało się nieskuteczne. Potem w całym kościele rozległy się okrzyki: „Pożar! Pożar! Kościół płonie!” Pojawił się ogień i dym, i nawet osoby z zewnątrz widziały płomienie, lecz kiedy przybyła straż pożarna ani dym, ani ogień nie były widoczne. Całe wydarzenie przypisano działalności diabła.

W żywocie św. Antoniego z Padwy (1195 – 1231) czytamy o diabelskich sztuczkach, które miały miejsce w Brive, miejscu, w którym założył małą pustelnię. Przyjmował tam ludzi, którzy pragnęli naśladować jego umiłowanie ubóstwa i samotności. Pewnego razu, kiedy znajdowali się w wielkiej biedzie z powodu braku żywności, zwrócili się o pomoc do mieszkańców pobliskiej wioski. Pewnego wieczoru kilku jego kompanów widziało bandę awanturników niszczących pole jednego z dobroczyńców i pospieszyło zawiadomić o tym świętego. Św. Antoni bardzo spokojnie odparł: „Nie bójcie się. To nic innego tylko diabelska sztuczka, mająca odwrócić waszą uwagę”. Trudno w to uwierzyć, lecz następnego dnia okazało się, iż pole pozostało nienaruszone.

Wściekłe wysiłki diabła, aby wywołać strach u podróżujących towarzyszy św. Pawła od Krzyża (1694 – 1775) miały miejsce w trakcie jego podróży do Pizy, gdzie został zaproszony przez markiza Montemar, aby nauczać żołnierzy. W połowie podróży, którą św. Paweł odbywał na statku Royal Felluca, rozpętał się okropny sztorm. Statek wkrótce do połowy wypełnił się wodą i marynarze myśleli, że może zatonąć. Mimo to zwinęli żagle i próbowali wiosłować w stronę lądu, ale szybko dostrzegli bezcelowość swoich wysiłków.

Gdy pogodzili się z tym, iż okręt rychło zatonie, św. Paweł od Krzyża stanął na rufie ze wzniesionymi ramionami i krucyfiksem w dłoni. Zwracając się do przerażonych marynarzy rzekł: „Moje dzieci, niczego się nie bójcie, zaufajcie Bogu i Błogosławionej Dziewicy. Sztorm spowodowały diabły, które mnie prześladują”. Potem wszyscy widzieli, jak pobłogosławił morze i zwrócił się do Jezusa, który kiedyś uspokoił wodę i wiatr dla przestraszonych Apostołów. Zanim św. Paweł określił sztorm jako sprawkę Szatana, statek był pełnych pięć mil od lądu; lecz po jego modlitwach znalazł się nagle bezpiecznie pod wieżą Monterno. Nieoczekiwane przybicie do lądu uznane zostało przez wszystkich za cud, co wyrażono okrzykami: „Cud, cud!”

Kiedy św. Antoni Maria Claret (1807–1870) głosił nauki w Sarreal, tak wielu ludzi gromadziło się, aby go usłyszeć, iż kościół był wypełniony po brzegi a wielu nie udało się dostać do środka. Podczas jednego szczególnie żarliwego kazania, wielki kamień oderwał się od wieży i spadł pomiędzy ludzi. Natychmiast święty uspokoił zgromadzonych, ogłaszając, że demon chciał zniszczyć owoce jego nauk, ale Bóg nie pozwolił uczynić nikomu krzywdy.

Mówi się, iż żaden odłamek kamienia nikogo nie uderzył; a cud ten „zwiększył zapał i entuzjazm zgromadzonych tak, iż diabeł został pokonany”.

Diabeł stale przeszkadzał w wysiłkach św. Benedykta (480 – 550), mających na celu wybudowanie klasztoru na Monte Casino. Demon był tak wściekły z powodu tej świętej pracy, że zburzył mur i zabił przy tym jednego z mnichów. Zakonnicy natychmiast zanieśli zmarłego do św. Benedykta, który przywrócił go do życia.

Podczas procesu beatyfikacyjnego brata Andrzeja z Montrealu, czyli Alfreda Bessette (1845 – 1937) promotor wiary spytał Józefa Pichette, osobę świecką i jednego z najbliższych przyjaciół brata, czy brat był kiedykolwiek dręczony przez diabła. „Adwokat diabła” pytał pana Pichette zwłaszcza o incydent, który miał miejsce podczas powiększania prezbiterium w 1928 roku. Pan Pichette opowiedział, że po tym jak on i brat Andrzej modlili się w krypcie, wrócili do prezbiterium i minęli miejsce, gdzie robotnicy usunęli starą posadzkę pozostawiając dziurę wielkości około czterech i pół na trzy metry i głęboką na metr. Wzdłuż jej krawędzi leżała deska szeroka na około pół metra. Józef Pichette kontynuuje:

Staliśmy na niej [desce] zwróceni tyłem do ściany, a brat Andrzej wyjaśniał mi, jak zostaną połączone stare i nowe konstrukcje. Brat krzyknął: „Jaki Bóg jest dobry!” Nie miał czasu, aby skończyć zdanie, gdyż nagle opuścił miejsce przy mnie, jakby chciał przelecieć nad ziejącym u naszych stóp otworem. Uniósł się, nie przymierzając się w ogóle do skoku i wylądował po drugiej stronie, uderzając głową o deskę i pozostał tam z nogami zwisającymi w dół, a ja pobiegłem po pomoc. Moim zdaniem ten skok wydawał się mieć około trzy i pół metra i nie mogłem zrozumieć, jak człowiek mógł tak daleko skoczyć.

Rok później, kiedy Józef Pichette był w oratorium, brat Andrzej pokazał mu książkę – żywot siostry Marii Marty Chambon (jej proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 1937 roku), a szczególnie jedną stronę, która mówiła, iż diabeł wiele razy przenosił w podobny sposób tę siostrę. Pan Pichette powiedział: „Wtedy w końcu zrozumiałem, że skok, który brat Andrzej wykonał rok wcześniej, musiał zostać spowodowany przez diabła”.

Bardzo trudno jest w odpowiedni sposób opisać działania diabłów, których doświadczyła bł. Maria Fortunata Viti (1827– 1922). Pewną liczbę tych nieprzyjemnych incydentów podaje jej biograf: na przykład raz kończyła ona pewien pilny haft, gdy zginęła jej szpulka nici. Szukając jej bardzo uważnie, w końcu znalazła ją starannie ukrytą pod poduszką. Innym razem, kiedy usiadła przy kądzieli, aby skończyć przędzę, nagle „zobaczyła jak jakieś niewidzialne ręce poderwały wcześniej przygotowaną do pracy przędzę i rzucały nią we wszystkich kierunkach”. Znowu innym razem, gdy się rano ubierała, odkryła, iż zginął jeden z jej butów. Znalazł się później w izbie chorych. Diabeł nie tylko sprawdzał jej cierpliwość przekładając przedmioty, ale również psując lub niszcząc rzeczy, które robiła.

Najbardziej dokuczliwe działanie diabła miał miejsce w jadalni. Siostry, które pracowały w kuchni zwróciły uwagę, iż błogosławiona z niechęcią spożywa postawione przed nią jedzenie. Kiedy ją o to zapytano, święta zakonnica, w swojej prostocie i szczerości wyjawiła, iż widok jedzenia przyprawia ją o mdłości od czasu, gdy diabeł sprawił, że wygląda ono jakby chodziły po nim żywe larwy i obrzydliwe robaki. Wiemy, że bł. Maria pozostała niewzruszona podczas tych wszystkich ciężkich prób i tym sposobem zwyciężyła diabelskie zamiary. Jej biograf zapewnia nas, że:

Siostra Fortunata pozostawała za każdym razem tak prostolinijna i szczera, tak skromna i uległa, i posiadała tak wyraźny zmysł praktyczności, iż nie może być tutaj mowy o wymysłach jej wyobraźni, chorej fantazji czy histerycznych halucynacjach.

Wiemy, że bł. ojciec Pio był nie tylko często fizycznie atakowany przez diabła, ale także doświadczył innych dokuczliwych jego działań. Dowiadujemy się, iż przez kilka lat ojciec Agostino wymieniał listy ze stygmatykiem, ale w 1912 roku otrzymał list usmarowany atramentem i trudny do odczytania. Anioł Stróż świętego księdza podpowiedział ojcu Agostino, aby umieścił krucyfiks na zaplamionych literach, co też uczynił. Prawie natychmiast stały się na tyle czyste, że mógł je przeczytać.

Teraz przedstawimy uczynki diabła, których dokonał, aby zademonstrować swoje niezadowolenie z powodu ogłoszenia przez papieża Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu. Wydarzenia rozpoczęły się w nocy 8 grudnia 1854 roku, po dniu radości i modlitw ku czci Niepokalanego Poczęcia, w Domu Macierzystym Sióstr Szkolnych NMP w Milwaukee.

Kiedy kandydatki (młode dziewczęta wstępujące właśnie do zakonu) weszły do swoich sypialni, zauważyły, że na ich łóżkach została rozlana woda. Po doprowadzeniu wszystkiego do porządku, przespały noc spokojnie i bez przeszkód. Jednakże następnej nocy zagłębienia w ich poduszkach były wypełnione wodą, a nic poza tym nie było mokre. Czasami znajdowały wodę w swoich nocnych czepkach, które mimo to stały sztywno na ich łóżkach. Czasami dzwon znajdujący się w pomieszczeniu poniżej głośno się odzywał. Przedmioty pozostawione na stole w dormitorium przesuwały się z miejsca na miejsce, chociaż nie widziano, aby ktoś je przenosił. Często kandydatki otrzymywały gwałtowny cios w ucho od niewidzialnej ręki. Noce, w czasie których te wydarzenia nie miały miejsca, obfitowały w inne niedogodności. Wtedy, na przykład: „brudna woda kapała z sufitu, niezwykłe dźwięki budziły je ze snu, nieprzyjemny zapach wypełniał ich szafy i pokoje, a także znaleziono ich ubrania pocięte na kawałki tak, iż nie można ich było już nosić”.

Matka Przełożona od samego początku wiedziała, że sprawcą tych kłopotów były siły nieczyste, ale świadoma była, że Królowa Nieba i Ziemi, której poświęcony był zakon, ochroni je i przyniesie wybawienie. Z drugiej strony kandydatki zaczęły cierpieć z braku snu i ciągle rosnącego niepokoju, iż mogą nie wytrwać w swoich postanowieniach. Matka Karolina zaprosiła biskupa Henni, aby zobaczył budynek i wysłuchał indywidualnych raportów. W końcu biskup orzekł, że diabeł usiłował zniszczyć postulaturę, która była wtedy pełna kandydatek. Ostrzegł także: „Zważajcie, aby nie było pośród was jakiejś pośredniczki, przez którą on działa”.

Okazało się tak właśnie być, kiedy wyszło na jaw, że jedna z kandydatek zataiła przed siostrami pewien problem. Tak się stało, że ta młoda dama miała wyjść za mąż, ale udało jej się uniknąć tego zobowiązania, wstępując do wspólnoty. Odrzucony zalotnik zemścił się „wzywając siły zła na wspólnotę”. Kiedy biskup się o tym dowiedział, polecił jej opuścić zakon. Po tym wszystko wróciło do normy.

Znalazły się osoby spoza zgromadzenia, które dowiedziawszy się o tych wydarzeniach, sugerowały, że owe incydenty mogły powstać w naturalny sposób. Jednak odpowiedź była zawsze taka, że to niemożliwe, gdyż bardzo szybko powołano komisje śledcze, zarówno wśród kandydatek, jak i sióstr. Nikomu nie pozwalano zostawać w tyle, kiedy wszystkich wołano do zwykłych zajęć. Jeśli jakaś kandydatka była niedysponowana, dwie lub trzy inne były wybierane losowo przez siostry, aby jej pomagać i pozostawać z nią do chwili, gdy będzie zdolna wrócić do swoich obowiązków. Możliwość, że te sztuczki były dziełem jednej lub większej liczby kandydatek została również odrzucona, gdyż „nikomu nie pozwalano o żadnej godzinie iść bez towarzystwa do dormitorium, którego drzwi pozostawały zamknięte, podobnie jak i te od wszystkich przylegających pokojów. Kiedy w nocy odzywał się dzwon, każdy dzwon znajdujący się w klasztorze był zamknięty w pokoju zajmowanym przez dwie siostry, które miały przy sobie klucz. Z początku podejrzewano oszustwo, lecz wydarzenia nie były spowodowane ludzkim działaniem”.

Wszystkie siostry, które doświadczyły diabelskich sztuczek w ten lub inny sposób, odczuwają taki sam sentyment, jak jedna z nich: „Nigdy nie żałowałam tego doświadczenia – to mi dobrze zrobiło”.

89. Działania diabła sprawiające ból

Diabeł rozpoczął swoje ataki na chrześcijan zaraz po Zmartwychwstaniu. Św. Paweł pisze: „Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował – żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie (…)” (2 Kor 12, 7–Cool

Św. Antoni Pustelnik (251 – 356) cierpiał męki z rąk diabła będąc zaledwie w wieku osiemnastu lub dwudziestu lat. Rozdzielił swój spadek pomiędzy biednych i udał się na pustynię, aby szukać doskonałości i wieść ascetyczny żywot. Diabły wpadły we wściekłość z powodu jego decyzji i „kusiły go dzień i noc” myślami o mieniu, które rozdał i luksusie, który za sobą zostawił. Podsuwały mu myśli o pieniądzach i sławie i ostrzegały go, że osiągnięcie cnoty jest trudne i może odbić się na jego zdrowiu. Gdy te i inne kuszenia się skończyły, demony przeszły do poważniejszych działań. Św. Atanazy (zm. 373), który był pierwszym biografem świętego, pisze w przedmowie do swojej książki: „Spieszyłem się, aby pisać o tym, co sam wiem, bo widziałem go często i o tym, czego mogłem się od niego nauczyć; bo byłem jego pomocnikiem przez długi czas”. Św. Atanazy pisze, że św. Antoni na początku swojego ascetycznego życia, kiedy miał około trzydziestu pięciu lat:

poprosił jednego ze swoich znajomych, aby przynosił mu od czasu do czasu chleb, po czym wszedł do jednego z grobowców; przyjaciel zamknął za nim drzwi i święty pozostał sam wewnątrz. Tego wróg nie mógł znieść, gdyż bał się, że Antoni stopniowo będzie wypełniał pustynię mnichami. Pewnej nocy przyszedł z hordą demonów i tak pobił świętego, że ten leżał na ziemi nie mogąc wydać głosu z powodu bólu. Gdyż, jak powiedział, ból był tak ostry, że ciosy zadane ludzką ręką nie mogły spowodować takich mąk. Dzięki Boskiej Opatrzności następnego dnia przyszedł jego przyjaciel przynosząc chleb i kiedy otworzył drzwi i zobaczył go leżącego jak martwy na ziemi, podniósł go i zaniósł do wiejskiego kościoła, gdzie położył go na ziemi. Wielu krewnych i mieszkańców wioski czuwało przy Antonim, tak jak się czuwa przy zmarłym.

Około północy św. Antoni obudził się i widząc, że wszyscy są pogrążeni we śnie, skinął na swojego przyjaciela, który go podniósł i zgodnie z życzeniem świętego ponownie zaprowadził do grobowca nikogo przy tym nie budząc. Po przybyciu do grobowca, drzwi znowu były zamknięte. Św. Atanazy mówi dalej: „Nie mógł stać z powodu obrażeń, lecz modlił się na leżąco”. Diabeł widząc, że fizyczny uszczerbek nie odwiódł Antoniego od modlitwy, odwiedzał go tej nocy pod postacią różnych zwierząt, które ryczały i szykowały się do ataku. Antoni rzekł im wtedy: „Gdybyście mieli w sobie jakąś moc, wystarczyłoby, że przyszedłby tylko jeden z was; lecz Pan odebrał wam waszą siłą i dlatego próbujecie przestraszyć mnie, jeśli to możliwe, waszą mnogością. Oto znak waszej bezsilności, że przybraliście kształty potworów (…) nasza ufność w Panu jest jak pieczęć i jak mur obronny”.

Św. Antoni znosił wiele pokus. Można przede wszystkim wspomnieć o wizji powabnej kobiety, a także o pojawieniu się złota, które było tylko złudzeniem. Lecz Antoni przezwyciężył wszystkie pokusy i wykonał wiele dobrej pracy, włączając w to uzdrawianie, a także duchowe kierownictwo nad odwiedzającymi go wiernymi. Przyczynił się poważnie do zwycięstwa nad herezją ariańską i do organizowania luźno związanych wspólnot, które w końcu stały się początkiem życia zakonnego w Kościele. Najbardziej artystycznie udane obrazy przedstawiające św. Antoniego ukazują go w walce ze straszliwymi demonami, które go smagają, biją i gryzą. Mimo tych ataków i ogromu pracy oraz pokut, zmarł w wieku 105 lat.

W biografii św. Dominika (1170 – 1221) czytamy, jak ściśle bracia przestrzegali wszystkich reguł nowego zakonu, którego był on założycielem. Następujący przykład ich posłuszeństwa ujawnia siłę niektórych demonów i ich wściekłość skierowaną przeciwko tym, którzy kroczą ku świętości.

Pewnej nocy jeden z braci przebywał w prezbiterium zatopiony w modlitwie, kiedy „został schwycony przez niewidzialną rękę i gwałtownie przeciągnięty przez cały kościół tak, iż głośno krzyczał o pomoc”. Wspomina się, że takie incydenty zdarzały się bardzo często w początkach istnienia zakonu dominikańskiego. „Usłyszawszy krzyk, ponad trzydziestu braci zbiegło się do kościoła, aby pomóc cierpiącemu, lecz na próżno; oni również byli brutalnie łapani i jak on ciągnięci i bezlitośnie rzucani”. W końcu przybył brat Reginald, przyprowadził pierwszego z braci przed ołtarz Św. Mikołaja i odprawił demona precz. Warto zauważyć, że śluby milczenia złożone przez braci zostały zachowane, ponieważ „pomimo oszołomienia i grozy wydarzenia nikt z obecnych, których zebrała się znaczna liczba, nie odważył się powiedzieć jednego słowa ani nawet wydać z siebie dźwięku”, oprócz pierwszego z braci, który krzyknął, kiedy został zaatakowany.

W Kwiatkach św. Franciszka napisano, że św. Franciszek z Asyżu (1181–1226) został kiedyś w trakcie modlitwy zaatakowany przez demony, podczas gdy jego towarzysze byli pogrążeni we śnie. Napisano tam, że: „ogromna liczba najstraszliwszych diabłów przybyła z wielkim hałasem i zamętem, i zaczęły go niepokoić i atakować. Jeden złapał go tu, drugi gdzie indziej. Któryś ciągnął go w dół, inny w górę. Jeden czymś mu groził, drugi za coś złorzeczył. I tak próbowali mu na różne sposoby przeszkodzić w modlitwie”. Gdy święty przemówił do demonów, te „schwyciły go jeszcze mocniej i z większą wściekłością i zaczęły ciągnąć go po całym kościele, zadając mu wiele ran i dręcząc go jeszcze mocniej”. Podczas tego wydarzenia święty zwracał się do Pana mówiąc, że jest gotów wycierpieć każdy ból z miłości do Niego. Przekaz dodaje: „Demony upokorzone i pokonane przez jego wytrwałość i cierpliwość odeszły”. Następnie święty opuścił kościół i udał się do pobliskiego lasu, gdzie oddał się łzami zroszonej modlitwie.

O innej konfrontacji z diabłem dowiadujemy się od Tomasza z Celano, towarzysza św. Franciszka. Pisze on, że święty przebywał w Rzymie na prośbę kardynała Leona od Świętego Krzyża. Św. Franciszek, jako odosobnione miejsce na modlitwę wybrał wieżę, która była podzielona dziewięcioma łukowatymi sklepieniami, co sprawiało, że pomieszczenia wyglądały jak cele dla pustelników. Podczas pierwszej nocy, kiedy chciał odpocząć: „przybyły diabły i czyniły przygotowania do wrogich działań… Biły go bardzo mocno przez długi czas i w końcu zostawiły na pół żywego. Gdy odeszły i święty odzyskał oddech, zawołał śpiącego w innym pomieszczeniu towarzysza, i powiedział do niego: «Bracie, chciałbym, abyś został przy mnie, gdyż boję się pozostać sam, bo diabły przed chwilą mnie biły»”. Tomasz z Celano kontynuuje: „Święty drżał i trząsł się jak osoba cierpiąca od wysokiej gorączki”.

Bł. Rajmund z Capui, spowiednik i biograf św. Katarzyny z Sieny (1347–1380), podaje kilka przykładów, kiedy diabeł niepokoił tę świętą, ale jedno szczególnie godne odnotowania wydarzenie miało miejsce, kiedy wracali do Sieny. Bł. Rajmund podaje, że święta siedziała na ośle.

Znajdowaliśmy się niedaleko miasta, kiedy nagle została wyrzucona z siodła i spadła jak długa w głęboki rów. Wezwałem Matkę Bożą i ujrzałem Katarzynę jak wesoło się śmieje leżąc na ziemi. Powiedziała, że to był jeden z ciosów „złodzieja” [diabła]. Wsiadła na osła i znów ruszyliśmy w drogę, lecz kiedy przeszliśmy odległość około strzału z łuku, zły duch zrzucił ją ponownie i znalazła się w błocie przywalona zwierzęciem. Wydobyłem ją z błota i nakłoniłem, aby nie siadała ponownie na grzbiet osła, bo byliśmy dość blisko miasta, więc kontynuowała podróż idąc między nami pieszo. Lecz stary wróg nie uznał się za pokonanego i popychał ją raz w jedną, raz w drugą stronę tak, że gdybyśmy jej nie podtrzymywali, nie wiadomo ile razy by się przewróciła. A cały czas śmiała się z niego, traktując go z pogardą i nie szczędząc szyderstw.

Bł. Krystyna Stommeln (zm. 1312) poczuła w młodym wieku pociąg do życia jako beginka (kobieta, która, wraz z innymi świeckimi kobietami, wiodła pobożne życie w przylegających do siebie domach). Jej życie było tak niepospolite, że Butler wskazuje na nie, jako jedno z najbardziej niezwykłych w hagiografii i przyznaje, że gdyby jej doświadczenia nie były widziane przez naocznych świadków i notowane przez ojca Piotra z Dacii, można by podejrzewać, że błogosławiona była ofiarą psychicznej choroby lub halucynacji. Od dziesiątego roku życia doznawała objawień i przeżywała ekstatyczne wizje, a także doświadczyła strasznych ataków diabła. Ojciec Piotr pisze, że pewnego razu znaleziono Krystynę w pełnym błota dole, a ona sama nie potrafiła powiedzieć, jak do tego doszło. Ojciec Jan z Kolonii, ksiądz z parafii, podaje, że diabeł trzykrotnie wyciągał ją z łóżka, a raz porzucił na dachu domu. Innym razem zostawił przywiązaną do drzewa w ogrodzie. Ojciec Jan osobiście ją rozwiązał w obecności jej matki i innych osób. Diabeł dręczył ją też przytwierdzając do jej ciała gorące kamienie, które mogli zobaczyć i dotknąć świadkowie.

Ojciec Piotr podaje również szczegółową listę zdarzeń, w czasie których Krystyna, jej goście, ojciec Piotr i inni dominikanie, duchowni i osoby świeckie, zostawali oblani pomyjami, które pojawiły się nie wiadomo skąd. Miały miejsce również różne inne formy diabelskiej aktywności, np. demon gryzł ją niewidzialnymi zębami i wyrywał z jej ramion kawałki ciała. Błogosławiona była nękana przez Szatana przez wiele lat, jednak dożyła wieku lat 70 z reputacją wielkiej świętości. Papież Pius X zatwierdził jej kult w 1908 roku. Żywoty Butlera odnotowują: „Stolica Apostolska przekonała się, że dowody dotyczące osobistej cnoty błogosławionej Krystyny usprawiedliwiają jej lokalny kult trwający kilka wieków”.

Uważa się, że kiedy demony po raz pierwszy ukazały się św. Kolecie (1381–1447), nie dotknęły jej, lecz później traktowały ją tak brutalnie, że jej ciało było nieludzko posiniaczone. Raz została tak okrutnie potraktowana, iż półżywa leżała na podłodze swojej celi.

Podobnie było w przypadku służebnicy Bożej Marii od Jezusa, która jest bardziej znana jako Maria z Agredy (1602 – 1665). Na początku jej religijnego życia Jezus Chrystus, dla oczyszczania swojej służebnicy wybrał jako jej źródło ekspiacji ataki Szatana.

Mdłości stały się częste i bolesne, do tego doszły cielesne udręki wywołane przez Szatana, który kusił ją też wstrętnymi słowami i obrazami. Uczyniła szybki postęp w cnocie, lecz Szatan wpadł w taki gniew z powodu jej umacniania się w doskonałości, że kontynuował swoje ataki na jej ciało z jeszcze większą siłą, tak że wydawało się, iż połamie jej wszystkie kości. Raz nawet jej życie było w niebezpieczeństwie. Ataki te czasami były przerywane objawieniami Maryi i Jezusa Chrystusa, które ją bardzo inspirowały i umacniały. Później Maria z Agreda często podlegała bilokacji, podczas której pojawiała się w Ameryce, gdzie nauczała Indian wiary katolickiej, i fakt ten został stwierdzony ponad wszelką wątpliwość.

Diabeł obchodził się okrutnie także ze św. Katarzyną Tomŕs (1533 – 1574), która jako dziecko była tak religijna, że kilka zgromadzeń zakonnych chciało ją przyjąć w swe szeregi. W wieku 20 lat zdecydowała się przystąpić do kanoniczek św. Augustyna w ich klasztorze Św. Marii Magdaleny w Palma. Dzięki swej pokorze i słodyczy szybko zyskała szacunek. Obdarzona łaską przeżywania uniesienia po przyjęciu Najświętszego Sakramentu, doświadczyła też pokus i srogich ataków diabła, które przysparzały jej bólu i siniaków. Chociaż inne siostry nie mogły zobaczyć napastników, jednak mogły usłyszeć przeraźliwe jęki i krzyki.

Rozmiar tych ataków ukazuje zdarzenie, w którym demon złapał św. Katarzynę, kiedy szła do refektarza. Na oczach swoich towarzyszek została uniesiona w powietrze i wrzucona do cysterny wypełnionej błotem i wodą, z której z najwyższym trudem udało się ją wyciągnąć. (Przypomina to doświadczenie bł. Krystyny Stommeln, o którym wspomniano wcześniej). Uznana już za życia za świętą, św. Katarzyna Tomŕs umarła w wieku 41 lat i została kanonizowana w 1930 roku.

Również św. Maria Magdalena Pazzi (1566 – 1607) doznawała fizycznych cierpień podczas ataków demonów, którzy czasami przybierali „postać jadowitych żmij, które pokrywały jej ciało i kąsając sprawiały jej wielki ból”. Innymi razy diabły biły ją „tak wściekle, że wydawało jej się, iż jest torturowana rozgrzanymi do czerwoności szczypcami, że odcinają jej kończynę za kończyną (…) tak boleśnie, że myślała, iż na pewno umrze”.

Rówieśnik i przyjaciel św. Ignacego Loyoli (1491–1556) pisze, że:

Pewnej nocy, kiedy Ignacy spał, diabeł przyszedł i usiłował go udusić. Próbował go udusić ściskając go za gardło tak mocno, że Ignacy nie mógł w żaden sposób wezwać świętego Imienia Jezus. Lecz gdy diabeł, zdawało się, że opanował już duszę i ciało, odpowiadając na siłę siłą, Ignacy w końcu zdołał wypowiedzieć Imię Jezusa i tym samym odparł atak. Po tej walce (co później zauważyliśmy i zanotowaliśmy) miał nieco ochrypły i przyciszony głos. O ile dobrze pamiętam, to wydarzenie miało miejsce w roku 1541.

Ten sam biograf odnotował jeszcze jeden przypadek ataku na św. Ignacego. Miał miejsce, kiedy młody mężczyzna imieniem Jan Paweł, który przez długi czas był towarzyszem świętego, spał w małym pokoju przylegającym do izby św. Ignacego. Obudził się on w nocy i słyszał odgłosy ciosów, tak jakby silni mężczyźni bili Ignacego, który jęczał przy każdym zadawanym mu razie. Natychmiast pobiegł do jego pokoju i zastał go siedzącego na łóżku i przyciskającego do piersi pierzynę. Kiedy spytał, co się dzieje, święty polecił mu jedynie wrócić do łóżka. Jan Paweł zrobił, co mu kazano, lecz wkrótce ponownie usłyszał te same odgłosy. Tym razem zastał świętego oddychającego ciężko, jak po bardzo wyczerpującej walce. Podobno św. Ignacy nigdy nie widział diabłów, które go dręczyły i ani trochę się ich nie bał.

Św. Ignacy Loyola był kiedyś duszony przez diabła. Podobne wydarzenie przytrafiło się Janowi od św. Samsona, który był niewidomym, świeckim bratem karmelitą (zm. 1636). Nie tylko był często kuszony i dręczony przez diabła, lecz aby zniweczyć jego wysiłki, diabeł także próbował go udusić. Według świadków demony pojawiły się pod postacią przeraźliwych bestii, które drapały go, wydając przy tym mrożące krew w żyłach wrzaski; ślady po pazurach i sińce były dobrze widoczne na jego rękach i twarzy, co zostało sprawdzone przez jego towarzysza, ojca Mateusza Pinault. Brat Jan wyśmiewał często diabły i szydził z nich, zanim z powrotem odesłał je do piekła, aby zostały ukarane przez ich władcę: „ponieważ pozwoliły pokonać się przez słabą istotę ludzką”.

Św. Małgorzata Maria Alacoque (1647 – 1690), której zostały przekazane modlitwy do Serca Jezusowego, nie została pominięta przez Szatana, który często sprawiał, że upadała i tłukła to, co niosła. Sama święta przekazuje nam: „Kiedyś, gdy niosłam garnek pełen rozżarzonych węgli, sprawił, że spadłam na sam dół ze szczytu schodów. Żaden z węgli nie został rozsypany i nie stała mi się najmniejsza krzywda; świadkowie zajścia myśleli, że musiałam sobie złamać obie nogi. Ale ja czułam przy sobie mojego wiernego Anioła Stróża, gdyż często otrzymywałem łaskę jego obecności”.

Kiedy św. Paweł od Krzyża (1694 – 1775), założyciel Zgromadzenia Księży Pasjonistów, odbywał podróż dla posługi miłosierdzia lub cierpiał z powodu fizycznych dolegliwości, diabeł atakował go tak wściekle, że jego towarzysze w wierze mogli zauważyć sińce. Wydaje się, że diabeł zdecydował się również przerywać mu czas odpoczynku i często go niepokoił. Pewnej nocy, kiedy usiadł na łóżku, poczuł jak jego głowę łapią jakieś niewidzialne ręce. Uderzono nią z taką siłą o mur, że zakonnik, który spał w pokoju obok, obudził się. Następnego ranka, kiedy spowiednik św. Pawła spytał go, jak się czuje, święty odpowiedział słowami pełnymi humoru: „Bóg nie pozwala, aby działania diabła uczyniły komuś jakąś wielką krzywdę; lecz mimo wszystko, wielkiej przyjemności też nie sprawiają”.

Diabeł, który dręczył bł. Annę Marię Taigi (1769 – 1837), zaczął działać po tym, jak pomogła niesfornemu bratu swojego przyjaciela, monsignore’a Natali. Ten młody człowiek nosił się z zamiarem popełnienia samobójstwa po tym, jak zamężna kobieta, z którą współżył, zmarła nagle bez przyjęcia sakramentów Kościoła. W nocy następującej po jego wizycie w domu bł. Anny Marii, diabeł dręczył fizycznie tę świętą gospodynię, a potem próbował ją udusić. Monsignore Natali, który był tam obecny, przeraził się hałasem z piekła rodem. Rady i modlitwy bł. Anny Marii zaowocowały ostatecznie przemianą młodzieńca. Niestety, niedługo potem zachorował i wiedząc, że wkrótce opuści ten świat, wezwał księdza. Wyspowiadał się i umarł w objęciach Kościoła. Jak powiedziała bł. Anna Maria: „Bóg złapał go za włosy”.

Męczarnie, które wycierpiała z powodu tego młodzieńca, nie były jedynymi doświadczonymi z rąk diabła. Ponieważ łagodne metody nie były w stanie zmienić jej postępowania i skłonić by zaprzestała czynienia dobra, diabeł przeszedł do bardziej radykalnych działań. Dowiadujemy się, że diabły zaczęły wyć jak dzikie bestie, podczas gdy zwierzęta „rodem z Apokalipsy” nawiedzały jej dom. Słychać było pukanie do drzwi i okien. Meble zostały poprzewracane. Bł. Anna Maria była uderzana, bita i kopana po głowie i ramionach. Kardynał Pedicini opowiada: „Złapały ją za szyję, stratowały ją nogami, poddały ją straszliwym męczarniom i próbowały złamać jej czystość zmysłowymi obrazami”. Na szczęście owe wydarzenia miały miejsce w nocy, kiedy jej dzieci spały i nieświadome były tego, co się dzieje, a jej mąż Dominik nie wrócił jeszcze z pracy.

Pan Natali, który mieszkał w mieszkaniu nad Beatą i jej rodziną, był świadkiem wielu tych diabelskich czynów. W swych Wspomnieniach Msgr. Nataliego, prałat podaje szczegóły tych i różnych innych konfrontacji bł. Anny Marii ze złymi duchami. Wiele z nich zrelacjonował także podczas jej procesu beatyfikacyjnego. Wspomniany wcześniej kardynał Pedicini również zaświadczył, że „widział Annę wiele razy płaczącą jak dziecko z powodu okrutnego traktowania, którego doświadczała”. Oprócz kardynała Pediciniego i pana Natali świadkami owych ataków było trzech kardynałów, trzech biskupów, trzech markizów, angielski lord, trzech duchownych, dwie księżne, rodzina Anny, służący oraz sąsiedzi.

W biografii Proboszcza z Ars, św. Jana Marii Vianneya (1786 – 1859) czytamy, iż był on wiele razy budzony w nocy przez diabły i ich okropne hałasy. Jednak nie zadawalały się one przeszkadzaniem w trakcie tych zaledwie kilku godzin snu, na które pozwalał sobie w ciągu każdej nocy. Kładły ręce na wątłe ciało kapłana, przez co demonstrowały swoją frustrację wywołaną licznymi nawróceniami dokonanymi dla Kościoła i wieloma duszami, które pojednały się ze swoim Odkupicielem. Nie jeden raz święty wyczuwał rękę muskającą jego twarz lub miał wrażenie, że szczury przebiegały po jego ciele. Czasami diabeł próbował zrzucić świętego z łóżka.

Często słyszano jak święty Proboszcz mówił, że kiedy ataki na jego ciało nasilały się, był to znak, że „jutro będzie dobry połów”. Innymi razy mówił: „Diabeł nieźle mnie wytrząsł ubiegłej nocy, jutro będziemy mieli ogromną liczbę ludzi”. Święty powiedział, że: „Dręczy mnie w rozmaity sposób. Czasami łapie mnie za stopę i ciągnie po pokoju. Robi tak, bo nawracam dusze dla dobrego Boga”. Bardziej przerażające były odgłosy wydawane przez diabły, słyszane i poświadczone przez wielu parafian. Opisy piekielnych dźwięków można znaleźć w następnym rozdziale tej książki (rozdz. 90).

Św. Antoni Maria Claret (1807–1870) przebywał przez pewien czas w Vichyi pewnego ranka nie zjawił się na śniadaniu. Domownicy myśląc, iż jest chory, zapukali do jego drzwi i spytali, czy mogą w czymś pomóc. Ponieważ nie byli przyzwyczajeni do narzekania świętego, mocno się zdziwili, gdy powiedział: „Bardzo boli mnie bok”. Lekarz i chirurg wezwani, żeby go zbadać, znaleźli straszną ranę w boku „tak, jakby jego ciało zostało poszarpane przez pazury dzikiej bestii”. Obrażenie było tak duże, iż można było zobaczyć kilka żeber. Św. Antoni Maria nigdy nie wspomniał, co było jego przyczyną, lecz każdy, kto ją widział, nie miał wątpliwości, iż była to sprawka diabła.

Kilka dni później lekarze wrócili, aby ponownie zbadać swojego pacjenta i stwierdzili, że w ranę może wdać się gangrena. Postanowili następnego dnia przeprowadzić operację chirurgiczną. Jednakże gdy nazajutrz przybyli, pacjent przywitał ich z uśmiechem na twarzy. Wyjaśnił, że w nocy uleczyła go Błogosławiona Maryja, ale lekarze nalegali, aby pozwolono im obejrzeć ranę. Jakie było ich zdumienie, gdy nie znaleźli niczego oprócz jasnej, nieskażonej skóry, bez najmniejszego śladu blizny! Doktorzy zaskoczeni swoim odkryciem stwierdzili, że uzdrowienie nie było naturalne, natomiast inni określili je mianem cudu.

Ojciec Paweł z Moll (1824 – 1896), flamandzki benedyktyn, znany jako „cudowny robotnik dziewiętnastego wieku”, wycierpiał niemało z ręki diabła, który bardzo brutalnie się z nim obchodził. Dobry ksiądz powiedział kiedyś pewnemu farmerowi: „Diabeł nagle wyciągnął mnie z łóżka i rzucił z całej siły o podłogę”. Farmer spytał, czy go ten atak nie przestraszył. Ojciec Paweł odrzekł: „Tym, czego znacznie mocniej powinniśmy się obawiać jest świat, w którym roi się od diabłów i gdzie diabeł sprawuje władzę”.

Wiele z ataków skierowanych na Teresę Helenę Higginson (1844 – 1905) odbyło się przy świadkach, podczas gdy inne były słyszane z pokoju przylegającego do jej sypialni. Ona sama pisała o nich do swojego spowiednika. W jednym z listów czytamy: „Zawsze kiedy nasz drogi, dobry Bóg wysłuchał moich skromnych modlitw za biednych grzeszników, on, diabeł, zwykł był wpadać w szał, bić mnie, szarpać i prawie udusić”. Innym razem napisała, że „przyczyną, dla której diabeł pluł i rzucał we mnie potwornie śmierdzącymi, obrzydliwymi nieczystościami, był fakt, iż zdecydowałam się wtedy surowiej umartwiać swoje zmysły”.

Jedna z przyjaciółek panny Higginson, nauczycielka i później zakonnica, panna Susan Ryland, dzieliła z nią kiedyś pokój i była świadkiem wielu niezwykłych wydarzeń i ataków na tę mistyczkę. Panna Ryland opowiada, że często słychać było pukanie do drzwi. Gdy Teresa podchodziła, aby je otworzyć, otrzymywała nagły cios w twarz zadany niewidzialną ręką. Kiedy szła otworzyć panna Ryland, nikogo nie było. Pewnego razu panna Higginson po otwarciu drzwi wróciła ze znaczną opuchlizną z jednej strony twarzy, która stopniowo przechodziła w okropnego sińca. Wiele razy goście słyszeli, jak panna Higginson była w swoim pokoju przewracana i bita, a jej głową uderzano z całej siły o drzwi. W takich wypadkach biegli do jej pokoju, lecz ona zawsze odpowiadała, że to był diabeł, który nie potrafi uczynić im krzywdy.

Siostra Józefa Menendez (1890 – 1923), której proces beatyfikacyjny już się rozpoczął, doświadczyła wielu objawień diabła. W końcu nie tylko ukazywał się jej, lecz często chwytał ją i zabierał w różne części klasztoru, gdzie ją bez przerwy bił. Nawet zapalił na niej ubranie, co spowodował rany, których wyleczenie zabrało dużo czasu. Jej towarzyszki nie widziały demona, gdyż jak czytamy:

Mnóstwo ciosów, zadawanych przez niewidzialną pięść, spadało na nią w dzień i w nocy, zwłaszcza kiedy się modliła. Innymi razy była nagle porywana z kaplicy albo nie mogła do niej wejść. Pod czujnym okiem przełożonych nagle znikała i po długich poszukiwaniach znajdywano ją na którymś ze strychów pod ciężkim meblem lub w jakimś rzadko odwiedzanym miejscu. Jej towarzyszki były świadkami owych udręk, które trwały, dopóki nie interweniowała Boża Matka.

Bł. ojciec Pio (1887–1968) również często walczył z diabłem, począwszy od najwcześniejszych lat swego pobytu w klasztorze. W liście do ojca Agostino z 18 stycznia 1913 r. ojciec Pio opisał diabelski atak, podczas którego słyszał piekielne odgłosy, lecz niczego nie widział. Ale potem dużo demonów ukazało się „w najbardziej odrażającej postaci”. Ojciec pisał: „Rzuciły się na mnie, przewróciły na podłogę, okrutnie mnie zbiły i rzucały w powietrzu poduszkami, książkami i krzesłami, i przeklinały mnie nadzwyczaj obscenicznymi słowami”. Znacznie później ojciec Pio ponownie napisał do ojca Agostino: „Moje ciało jest całkiem posiniaczone z powodu ciosów, którymi nasz wróg mnie zasypuje”. Ojciec Pio wyjawił nawet, że wiele razy demony zrywały z niego nocną koszulę i bezlitośnie go biły, gdy był nagi i okropnie cierpiał z zimna. Napisał: „Nawet gdy mnie zostawiały, pozostawałem przez długi czas rozebrany, gdyż nie miałem sił ruszyć się z powodu zimna. Te złe istoty rzuciłyby się na mnie, gdyby słodki Jezus mi nie pomógł”.

Ojciec Pio przeżył wiele ataków demonów, lecz przytoczymy tu jeszcze tylko jeden, który miał miejsce pewnej nocy, kiedy modlił się o sukces egzorcyzmów. Nowy przełożony, ojciec Carmelo, i ojciec Eusebio „usłyszeli trzask i gdy wbiegli do pokoju ojca Pio, znaleźli go na podłodze w kałuży krwi. Jego twarz była opuchnięta, a z nosa i głębokiego rozcięcia nad brwiami sączyła się krew. Nie było żadnych śladów włamania i nic w pokoju nie było połamane ani poprzewracane. Tylko poduszka, która zwykle leżała na fotelu ojca Pio, była lekko wsunięta pod krwawiącą głowę rannego mężczyzny”. Kiedy ojciec Eusebio poszedł zadzwonić po lekarza, ojciec Carmelo spytał ojca Pio, kto położył poduszkę pod jego głową. Osłabiony odparł: „Madonna”.

Jeszcze jeden raz Najświętsza Panna ujawniła swoją troskę o jej ukochanego syna. W tym czasie diabeł, przemawiając przez usta opętanej dziewczyny, przyznał, że udał się „zobaczyć starca, którego tak nienawidzę, bo jest źródłem wiary. Uczyniłbym więcej, ale powstrzymała mnie Biała Pani”.

Św. Mikołaj z Tolentio (1245 – 1305) cierpiał takie tortury, że często zostawał pół żywy. Pewnego razu miał miejsce tak wściekły atak, iż do końca życia pozostał chromy. Św. Teodor z Aleksandrii (V wiek) nierzadko był pokryty ranami spowodowanymi przez diabelską wściekłość. Wielu innych świętych cierpiało również do pewnego stopnia z powodu działalności złych duchów, między innymi: św. Małgorzata z Cortony (1247 – 1297); św. Weronika Giuliani (1660 – 1727); służebnica Boża Anna Katarzyna Emmerich (1774 – 1824); św. Róża z Limy (1586 – 1617); św. Ryta z Cascii (zm.1457); bł. Angela z Folinio (zm.1309) oraz wielu innych.

90. Odgłosy i krzyki diabłów

Kiedy diabły dręczą świętą osobę, nie robią tego w ciszy. Głośne hałasy, jęki, krzyki i wycia stosowane są w celu przestraszenia świętego, skrócenia jego praktyk pokutnych albo ograniczenia dobrych uczynków, które czyni dla Kościoła. Częstokroć diabły powodowały hałaśliwe zamieszanie, aby odciągnąć świętych od ich modlitw albo wywołać ich gniew, w którym dusza jest im zabierana i oddala się od zbawienia w niebie. Tak się działo w czasie życia św. Antoniego Wielkiego (251–356), jednego z pierwszych świętych, o którym wiadomo, iż był w ten sposób niepokojony. Te dźwięki były słyszalne nie tylko, gdy pustelnik pogrążony był w samotnej modlitwie, ale również wtedy, kiedy goście odwiedzili go na suchych wzgórzach Kolsim. Niewielu opuściło to miejsce nie usłyszawszy zgiełku przerażających dźwięków, takich, jak odgłosy koni i broni czy, jak niektórzy to opisali, miasta oblężonego przez wrogie armie. Święty pustelnik cierpiał nie tylko od tych hałasów, lecz także od fizycznych ataków demonów, które są wspomniane w innym miejscu (zobacz rozdz. 89).

W ustanawianiu podstaw zakonnego życia św. Antoniemu pomagał św. Pachomiusz (292–348), który jako pierwszy spisał jego zasady. O św. Pachomiuszu mówi się, iż demony wydawały się być skłonne zniszczyć całkowicie jego celę, sądząc po odgłosach, jakie wydawały. Innymi razy podkładały ogień pod jego matę, podobnie jak pod łóżko świętego Proboszcza z Ars.

Inny wczesny pustelnik, św. Hilarion (zm. 372), zaczynając swoje modlitwy zawsze słyszał wokół siebie szczekanie niewidzialnych psów, ryki byków, syk węży i inne dziwne i przerażające odgłosy. Mówi się, że opętani krzyczeli z bólu, gdy się zbliżał a cuda towarzyszyły mu gdziekolwiek się pojawił.

Krzyki i głośne wycie były narzędziem używanym przez diabła, aby rozproszyć uwagę św. Ryty z Cascii (1386 – 1457), kiedy pogrążona była w modlitwie i medytacji. Zdarzyło się raz, że kobieta od wielu lat opętana przez diabła została przyprowadzona do św. Ryty. Ulitowawszy się nad kobietą, która była męczona i okrutnie maltretowana przez demony, święta wzniosła oczy ku niebu i zaczęła się modlić. Potem robiąc Znak Krzyża na głowie kobiety, św. Ryta natychmiast wyzwoliła ofiarę. Podobno diabeł opuszczając tę biedną kobietę, wydawał straszne jęki i przeraźliwe krzyki.

Św. Teresa z Avila (1515 – 1582), która miała wiele spotkań z diabłem, opowiada, iż niejeden raz jej siostry słyszały dźwięk mocnych uderzeń i głosy. Dowiadujemy się również, że diabły, które zawzięcie atakowały bł. Annę Marię Taigi (1769 – 1837), wyły jak dzikie bestie, stukając przy tym w okna i drzwi i przewracając meble. Bł. Maria Fortunata Viti (1827–1922) słyszała jak diabeł lży ją przy różnych okazjach. Kiedy jej cierpliwość i spokój zwyciężały go, słyszała zgrzytanie zębów i okropny, potworny pomruk.

Jedna z nowicjuszek św. Marii Magdaleny Pazzi (1566 – 1607) zapisała to, czego święta doświadczyła w godzinach nocnych, kiedy próbowała zasnąć. „Często w nocy słyszałyśmy jak ktoś krąży po dormitorium okropnie hałasując, otwiera i zamyka okna, szczególnie to, które było w pobliżu łóżka Matki Mistrzyni [św. Marii Magdaleny]… I słyszałyśmy, jak ktoś wokół jej łóżka czyni straszny łoskot i uderza w materac. Ale ona powiedziała, żebyśmy się nie bały, bo chociaż był to diabeł, który ją prześladował, nam jednak nie mógł zrobić krzywdy. Od tej pory nie bałyśmy się, zwłaszcza że była z nami”.

Innym razem, kiedy św. Maria Magdalena mówiła przez sen, jedna z nowicjuszek podeszła do niej i usłyszała jak mówi o „chęci nauczenia moich duszyczek kochania Miłości”. Diabeł także to słyszał i okazał swoją obecność otwierając z wielkim hukiem najbliższe okno. Zaczął gwałtownie potrząsać łóżkiem i potem, jak mówi nowicjuszka, „zostałam tak silnie uderzona w ramię, że miałam po tym ślad przez kilka dni”. Święta jednakże, na skutek wstrząsów, obudziła się i powtórzyła dziewczynie, aby się nie bała, mówiąc: „To jest diabeł, który trzęsie się z zawiści. On nienawidzi mnie tak mocno, że gdyby mógł, to rozszarpałby mnie na kawałki, bo nie chce, abym pomagała bliźnim”.

Diabelskie złośliwości i działania czynione św. Pawłowi od Krzyża (1694 – 1775) przybierały różne formy. Założyciel zakonu pasjonistów wydawał się być szczególnie znienawidzony przez demony, które wpadały w szał i wyładowywały swoją wściekłość na jego osobie, tak aby nie mógł zaznać spokoju. Według jednego z zakonników: „Gdy sługa Boży chciał udać się na spoczynek, zwłaszcza podczas misji, pokój wypełniał się diabłami, które budziły go, strasząc swoim sykiem i innymi okropnymi hałasami, jak gdyby wystrzeliło kilka dział”.

Św. Antoni Maria Claret (1807–1870), znany ze swej elokwencji, cudów i duchowych darów, prowadził raz misje na Wyspach Kanaryjskich w kościele, który przepełniony był wiernymi przyciągniętymi reputacją jego świętości. Nagle ogólny spokój został przerwany, kiedy dało się słyszeć głosy spod ziemi. Po nich odezwały się jęki i wycia jakby dochodzące z pola śmiertelnej bitwy. Opuściwszy ambonę święty powiedział opanowanym głosem: „To nic. Zachowajcie spokój”. Gdy wszedł na ambonę i rozpoczął kazanie, diabły, zawsze posłuszne jego rozkazom, nie odezwały się. Ludzie osobiście czuli się pobłogosławieni możliwością przebywania tak blisko świętego, który w tak skromny sposób ukazał swoją władzę nad wrogiem.

Wiele razy w nocy brzęki łańcuchów ostrzegały bł. Andrzeja, znanego pod świeckim imieniem Alfreda Bessette (1845 – 1937), przed zbliżającymi się demonami. Ten święty brat, który wsławił się jako budowniczy świątyni Św. Józefa w Montrealu w Kanadzie, często mawiał, że nie boi się diabłów i że „nie jeden raz je pokonał walcząc z nimi bark w bark”. Często, gdy wracał z wizyt u umierających, słychać było dziwne dźwięki, zwłaszcza pewnej nocy, kiedy jeden z jego przyjaciół spał w pokoju obok. Przyjaciel powiedział, że został „obudzony przez ogłuszający tumult, podobny do grzechotania łańcuchów i tupotu nóg po podłodze”. Innym razem, gdy brat wrócił z czuwania, usłyszał okropny hałas z refektarza: wydawało się, że filiżanki, spodki i szklanki są tłuczone o podłogę, ale po sprawdzeniu okazało się, że wszystko jest w porządku. Diabeł zdawał się być zawsze doprowadzony do wściekłości uczynkami miłosierdzia spełnianymi przez tego świętego brata.

Oprócz przerażających odgłosów i wrzawy, które dręczyły bł. Marię Fortunatę Viti (1827–1922), benedyktyńską siostrę świecką, słyszała ona również, jak diabeł do niej mówi, wyzywa ją od głupców, osłów i tym podobnych. Błogosławiona zwierzyła się kiedyś jednej z sióstr: „Okropny potwór dręczy mnie w dzień i w nocy; nieustannie stosuje wobec mnie wszelkie rodzaje szyderstw i drwin, i maltretuje mnie, aby wywołać moje zniecierpliwienie; ale ja bronię się wzywając Trójcę Przenajświętszą”. Spowiednik i duchowy przewodnik wspólnoty, prałat Giovanni Pasqualitti, pisał: „Ze łzami w oczach siostra Fortunata opowiedziała mi, jak diabeł zwracał się do niej w najbardziej podłych i wstrętnych słowach. Nie mogła go zobaczyć, ale mogła słyszeć jego głos. Stal


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Michał Mikołajczyk
Administrator



Dołączył: 14 Sie 2007
Posty: 213
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:15, 23 Sie 2007    Temat postu:

Poniżej zamieszczam fragment kolejnej ksiązki Joan Carroll Cruz: "Tajemnice, cuda i osobliwości w życiu świętych". Pociągające zjawiska, zwane fenomenami (ta sama kategoria duchowości co spoczynek w Duchu Świętym i olejek radości, gdyż nie są to charyzmaty, a fenomeny Ducha Świętego). Polecem poczytać:

Niewidzialność

„Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu” (Zmartwychwstały Pan w Emaus) – Łk 24, 30–31.

Jednym z najbardziej tajemniczych i zadziwiających zjawisk, mających swe źródło we wszechmocy Boga, jest zdolność świętych do znikania z pola widzenia świadków. Przed chwilą obecni, całkowicie znikają, aby dokonać jakiegoś miłosiernego uczynku, albo – niekiedy – pomodlić się na osobności.

Jednym ze świętych obdarzonych tą niezwykłą umiejętnością był św. Franciszek z Paoli (zm. 1507), zwany za życia „Cudotwórcą”. Wiemy, że w czasie pobytu w mieście Bormes, na zaproszenie tamtejszego burmistrza, święty potwierdził swą reputację, dokonując wielu cudów. Na wieść o tym, że opuszcza miasto, mrowie ludzi otoczyło pałac burmistrza, chcąc jeszcze raz zbliżyć się doń i odczuć jego obecność. Wyrażając swój entuzjazm, wierni rozrywali jego szaty na strzępy, czemu zresztą święty nie sprzeciwiał się. Według jego biografa: „Bóg odnawiał jego ubranie natychmiast po jego rozerwaniu. Naoczni świadkowie ze zdumieniem stwierdzali, że pomimo, iż ludzie rozerwali na strzępy jego kaptur i tunikę, święty w dalszym ciągu chodził w nienaruszonym ubraniu”.

Wielki cud niewidzialności wydarzył się w chwili, kiedy wciąż otaczał go tłum ludzi. Widząc, że w zwykły sposób nie wydostanie się z tłumu, ściśle wypełniającego cały plac, nieco zażenowany wybuchem entuzjazmu, święty niespodziewanie zniknął z oczu ludzi, wywołując spore zamieszanie. Zniknął dosłownie w jednej sekundzie. Zdumieni towarzysze podróży ujrzeli go dopiero za murami, gdzie czekał na nich, gotowy do podjęcia wędrówki.

Kiedy św. Franciszek z Paoli znajdował się poza klasztorem, ludzie którzy rozpoznawali go, jako Cudotwórcę, podchodzili do świętego, prosząc o modlitwę albo o uzdrowienie. Znalazłszy się w Grenoble, święty w niecodzienny sposób zapewnił sobie spokój i odosobnienie, niezbędne do skupienia się w modlitwie i medytacji. Przechodząc obok kościoła postanowił wejść do środka, aby się pomodlić. Po jakimś czasie kupiec oraz człowiek o nazwisku de Bussieres, którzy widzieli, jak święty wchodzi do kościoła, również weszli do środka, aby przypomnieć świętemu o upływającym czasie. Jednakże nie mogli go znaleźć w kościele, pomimo że dokładnie przeszukali całe wnętrze. Również inni poszukujący nie natrafili na żaden ślad po świętym. Kiedy w końcu zdenerwowani stanęli przed kościołem, niespodziewanie święty pojawił się w jego drzwiach. Chociaż nie wyjaśnił przyczyn swego zniknięcia, biograf zanotował następujące wytłumaczenie: „Bez wątpienia pragnął stać się niewidzialnym dla ludzkich oczu na czas głębokiej modlitwy – tak jak to czynił wcześniej”.

Św. Klemens Maria Hofbauer (zm. 1820) był wyróżniającym się kaznodzieją należącym do zakonu redemptorystów. Wielokrotnie diabeł usiłował przeszkadzać pracy, jaką św. Klemens wykonywał dla dobra dusz. Kiedy wygłaszał kazanie do wielkiego tłumu zgromadzonego w 1801 roku w jednym z kościołów w Warszawie, nagle rozległy się okrzyki: „Pali się! Pali się!”. Rzeczywiście można było zauważyć ogień i dym, ale nikomu nic się nie stało. Ze zrozumiałych względów zgromadzeni ulegli panice. Kiedy na miejscu pojawiła się straż pożarna, stwierdziła, że budynek kościoła jest nienaruszony.

Tego samego dnia po południu, kiedy św. Klemens modlił się przed ołtarzem św. Józefa, setki ludzi zgromadzonych w kościele ujrzały chmurę unoszącą się nad ołtarzem. Chmura stopniowo zakrywała postać świętego, aż w końcu zniknął z pola widzenia. Natomiast w tym samym miejscu pojawiła się postać pięknej kobiety, uśmiechającej się do wiernych, wystraszonych przed kilkoma godzinami znakami obecności diabła. Św. Klemens uchodził za życia za wielkiego świętego i podobno po śmierci wielokrotnie ukazywał się swoim przyjaciołom.

Podobny dar niewidzialności posiadał inny redemptorysta, świecki brat św. Gerard z Majelli (zm. 1755). Pewnego razu w klasztorze Caposele święty otrzymał pozwolenie na dzienny odpoczynek od modlitwy i zamknięcie się we własnej celi. Jednak po chwili ojciec rektor chciał się spotkać ze świętym i polecił, aby go sprowadzić. Pomimo że całe zgromadzenie zaczęło go szukać, nigdzie nie można go było znaleźć. W pewnej chwili doktor Santorelli, lekarz klasztorny, wykrzyknął: „Straciliśmy brata Gerarda!”.

Doktor Santorelli poszedł z jednym z braci aby po raz kolejny przeszukać celę świętego, liczącą sobie dziesięć stóp kwadratowych. W pomieszczeniu znajdowało się jedynie skromne łóżko i mały stolik – nie było żadnych innych mebli, za którymi święty mógłby się znajdować. Na koniec jeden z zakonników stwierdził, że święty z pewnością pojawi się w czasie Komunii świętej, toteż wszyscy postanowili czekać. Tak jak się spodziewali, święty pojawił się w tej podniosłej chwili. Zapytany, gdzie był, odpowiedział: „W mojej celi”. Kiedy zakonnicy powiedzieli mu, że wszędzie go szukali, nie odezwał się. Dopiero posłuszny nakazowi zwierzchnika wyjaśnił co się wydarzyło: „Obawiając się, że mój spoczynek może być zakłócony, poprosiłem Jezusa Chrystusa o łaskę niewidzialności”.

Jednak tak odpowiedź nie zaspokoiła ciekawości doktora Santorelli, który zadał kolejne pytanie: „Jak to możliwe, że brat znajdował się w celi, skoro razem z bratem Mikołajem przeszukaliśmy każdy kąt i zakamarek i nie mogliśmy brata znaleźć?”. Święty wziął lekarza pod rękę, zaprowadził do celi, gdzie wskazał na mały taborecik, na którym siedział przez cały czas, kiedy go szukano. Następnie szepnął do doktora: „Czasami staję się bardzo malutki”.

Wieść o cudzie rozeszła się tak szeroko, że nawet dzieci, kiedy chciały bawić się w chowanego, zwykły mówić: „Zabawmy się w brata Gerarda!”.

Św. Marcin de Porrés (zm. 1639) – skromny świecki brat – również miał do czynienia ze zjawiskiem niewidzialności. Pewnego razu wykorzystał ten niezwykły dar w celu udzielenia pomocy dwóm zbiegłym przestępcom, którzy schronili się w celi św. Marcina w klasztorze Świętego Różańca i błagali świętego, aby – w imię miłości Boga – ukrył ich. Marcin polecił im, aby pokornie i ufnie uklękli, prosząc Wszechmocnego Boga o protekcję. Sam również ukląkł i modlił się o rozwiązanie ich problemu. Władze – które bądź widziały, jak przestępcy wchodzą do klasztoru, bądź podejrzewały, że św. Marcin może im udzielić pomocy, podobnie jak udzielał jej wszystkim dzieciom Bożym znajdującym się w potrzebie – wkroczyły na teren klasztoru i przeszukały celę przypisaną św. Marcinowi. Pomimo dokładnego przeszukania skromnego pokoju – włącznie z przewróceniem desek służących jako łóżko – nie udało im się znaleźć zbiegów. Po opuszczeniu klasztoru przez ścigających, przestępcy byli uradowani tym, że nie zostali wykryci. Rzucili się by podziękować Marcinowi, który jednak oświadczył, że odtąd powinni uporządkować własne życie, na znak skruchy i w dowód wdzięczności za tak niezwykłą łaskę Boskiej Opatrzności.6 Nie wiemy, czy dwaj przestępcy rzeczywiście popełnili zarzucane im czyny, ani tego, czy w końcu wrócili na dobrą drogę.

Ojciec Paweł z Moll (zm. 1896) był benedyktynem pochodzenia flamandzkiego, nazywanym nie bez podstaw „Cudotwórcą Dziewiętnastego Wieku”, ponieważ doświadczył licznych zjawisk, o których mowa w naszej książce i był sprawcą niezliczonych cudów. Doświadczył również cudu niewidzialności. Kobieta pracująca w Thielt oświadczyła, że odkąd ojciec Paweł osiedlił się w Termonde, dwukrotnie widziała go, jak modli się w Thielt. Jednak po chwili zniknął z jej pola widzenia. Kobieta znała go na tyle dobrze, że napisała do ojca list z zapytaniem, czy rzeczywiście przebywał w tym kościele, i czy rzeczywiście zniknął jej z oczu? Otrzymała krótką odpowiedź: „Tak”. Świątobliwy człowiek nie wyjawił jej, dlaczego stawał się niewidzialny.



Święci, którzy znali datę swojej śmierci

„Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie” Mt 24, 42. (Ten cytat dotyczy wszystkich, oprócz natchnionych, wiernych sług Bożych).

Większość z nas woli nie wiedzieć, kiedy umrze, ale wielu świętych radowało się duchową wiedzą o dokładnej dacie przejścia do świata wieczności. Uginając się pod ciężarem łask i zasług, po latach wypełnionych miłością, pobożnością i służbą Bogu oraz człowiekowi, święci pragnęli uścisnąć Zbawiciela, i byli mu wdzięczni za to, że znali datę spotkania z wiecznością.

W tym rozdziale podamy zaledwie kilka z licznych przykładów świętych, obdarzonych nadprzyrodzoną łaską znajomości daty zakończenia ziemskiej tułaczki.

Jednym z pierwszych świętych, którzy wiedzieli kiedy umrą, był św. Benedykt (zm. 543). Z biografii napisanej przez św. Grzegorza Wielkiego dowiadujemy się o szczegółach związanych z jego śmiercią:

W roku swego zejścia z tego świata Benedykt przepowiedział w rozmowie ze swymi uczniami, w którym dniu nastąpi jego najpobożniejsza śmierć. (…) zastrzegając jednak (…), aby zachowali dla siebie to, co usłyszeli. (…) Na sześć dni przed odejściem, polecił, aby otwarto jego grób, a kiedy to uczyniono, natychmiast uległ gorączce, systematycznie pozbawiającej go sił i pogłębiającej jego słabość. Szóstego dnia polecił uczniom, aby zanieśli go do kaplicy, gdzie przyjął Ciało i Krew Pana, po czym, podtrzymywany przez uczniów, powstał, wzniósł ręce ku niebu i ze słowami modlitwy wyzionął ducha.

Św. Benedykt zmarł dokładnie w dniu, który przepowiedział: 21 marca 543 roku w sobotę poprzedzającą Niedzielę Wielkiego Tygodnia.

Św. Dominik (zm. 1221), założyciel Zakonu Kaznodziejskiego, inaczej nazywanego zakonem dominikańskim, w czerwcu 1221 roku opuścił Bolonię udając się na swą ostatnią podróż misyjną. Zanim wyszedł z Bolonii, dowiedział się od Boga o nadchodzącej śmierci. Pewnego dnia prowadził przyjacielską rozmowę ze studentami i duchownymi z uniwersytetu:

(…) przez jakiś czas mówił do nich ze zwykłą wesołością i łagodnością, po czym wstając na pożegnanie rzekł: „Teraz widzicie mnie cieszącego się zdrowiem, ale zanim nadejdzie święto Wniebowstąpienia, będę u Boga”. Słowa te zadziwiły słuchaczy, ponieważ rzeczywiście nie widać było żadnych oznak zbliżającej się choroby, osłabienia niespożytych sił witalnych, czy też energii życiowej.

Po powrocie do Bolonii, po rozmówieniu się z prokuratorem i przeorem w klasztorze Św. Mikołaja, św. Dominik spędził kilka godzin modląc się przed Najświętszym Sakramentem. Dopiero po odmówieniu modlitwy, „musiał poddać się atakowi gorączki, którą do tej chwili tłumił w sobie. Pomimo iż okrutnie cierpiał, wciąż zajmował się udzielaniem rad braciom i zachęcał ich do praktykowania drogi cnoty.

Dokładnie tak jak przewidział, zmarł w przeddzień święta Wniebowstąpienia, obchodzonego 15 sierpnia. Umarł 6 sierpnia w wieku 51 lat.

Bł. Gandolf z Binasco (zm. 1260) jeszcze za życia św. Franciszka z Asyżu wstąpił do zakonu franiszkanów. Jego życie było ciągłą pokutą i wyrzeczeniem. Ponadto z wielkim zapałem zajmował się zbawianiem dusz, w intencji których odmawiał wielogodzinne modlitwy, kończące się ekstazami.

Kiedy zaczęto go chwalić za wygłaszanie natchnionych kazań, postanowił wraz z towarzyszem poświęcić się życiu w odosobnieniu, aby nie być narażonym na pokusy próżności. Kierując się ku dzikiemu regionowi Petralia, przechodzili przez miasto Polizzi. Tam właśnie brat Gandolfa zorganizował nocleg w szpitalu Św. Mikołaja. W Wielką Środę 1260 roku, w czasie kazania bł. Gandolf – cieszący się dobrym zdrowiem – oznajmił, że jest to jego ostatnie kazanie i niedługo umrze. Po powrocie do szpitala Św. Mikołaja zaczął przygotowywać się do śmierci, zaś po pewnym czasie ogarnęła go wysoka gorączka. W Wielką Sobotę oznajmił, że nie przeżyje do świtu. Stało się tak, jak przewidział.

Jego świętość potwierdził słodki zapach, jaki przez dwa tygodnie wypełniał cały dom. Po upływie sześćdziesięciu lat – za sprawą licznych cudów przypisywanych jego wstawiennictwu – postanowiono przenieść ciało błogosławionego na bardziej reprezentacyjne miejsce. Ciało było w doskonałym stanie.

Św. Alojzy Gonzaga (zm. 1591) był synem księcia Mantui. Odciął się od światowego trybu życia swej rodziny, jednak nie od razu mógł zrealizować powołanie do stanu duchownego. W końcu wstąpił do Towarzystwa Jezusowego i udał się do Rzymu, gdzie rozpoczął nowicjat. Niestety trafił na szalejącą zarazę powalającą wielu mieszkańców. Podobnie jak oni, również święty padł ofiarą zarazy, z tą jednak różnicą, że: „znał wcześniej datę swej śmierci”.

Św. Róża z Limy (zm. 1617) mając 31 lat i ciesząc się dobrym zdrowiem oznajmiła, że w ciągu czterech miesięcy umrze, o czym dowiedziała się w objawieniu Najświętszego Serca. Przewidziała nie tylko datę śmierci, ale również związane z nią cierpienia. Opisała je ojcu Lorenzana, podając, że śmierć zabierze ją pod koniec sierpnia, w przeddzień dnia św. Bartłomieja.

Wiedząc o bolesnych bólach, jakich przyjdzie jej doświadczyć, prosiła o wstawiennictwo w modlitwie. Rzeczywiście, nie ominęły jej cierpienia. Oprócz częściowego paraliżu ciała i nieznośnego bólu głowy: „Czuła jakby gorące żelazo przeszywało jej ciało”. Cierpiała z powodu bólu stawów, a także pragnienia, które umierająca święta skojarzyła z pragnieniem odczuwanym przez Pana Jezusa umierającego na Krzyżu. Umarła dokładnie tak, jak przepowiedziała, w otoczeniu bliskich i po otrzymaniu sakramentalnego błogosławieństwa.

Pewnego razu arcybiskup z Meksyku odwiedził św. Marcina de Porrésa (zm. 1639) w Peru, mając nadzieję na cudowne wyleczenie z zapalenia opłucnej. Po dotknięciu przez świętego miejsca powodującego największy ból, nastąpiło natychmiastowe uzdrowienie. Szczęśliwy arcybiskup zwrócił się do prowincjała z prośbą o przeniesienie świętego do Meksyku, gdzie mógłby udzielać błogosławieństwa miejscowej ludności. Prowincjał – acz niechętnie – wyraził zgodę, pomimo że święty oznajmił, iż nigdy nie zdoła opuścić Peru i wkrótce umrze w swym rodzinnym mieście.

Zanim święty opuścił Peru, prokurator ojciec Juan de Barbaran, mijając go na ulicy natychmiast zauważył, że zamiast postrzępionej, zużytej odzieży, nosi nowy, świeży habit. Nie mógł powstrzymać się przed zapytaniem o przyczynę zmiany ubrania. Święty wyjaśnił: „Mam na sobie habit, w którym mnie pochowają”.

Wkrótce potem Marcina powaliła wysoka i fatalna w skutkach gorączka. Zwierzył się różnym osobom duchownym, że śmierć jest już niedaleko, a nawet przepowiedział dokładną datę i godzinę zejścia z tego świata. Czekając aż niebo upomni się o niego, przeżywał objawienia z udziałem różnych świętych, w tym Matki Boskiej. Św. Marcin był jeszcze przytomny, kiedy brat czuwający przy łożu śmierci zapytał, czy ma uderzyć w dzwon wzywający wszystkich braci, by przyszli się pożegnać. Święty odpowiedział: „Nie”. Jednak po kilku godzinach, na ponowne zapytanie, Marcin udzielił twierdzącej odpowiedzi. W otoczeniu dygnitarzy zakonnych, licznego grona zakonników, w obecności samego Don Feliciano, arcybiskupa Meksyku – Marcin spokojnie odszedł do wieczności. Było to dnia 3 listopada 1639 roku, między godziną ósmą i dziewiątą wieczorem – zgodnie z wcześniejszą przepowiednią. Święty Marcin przeżył 60 lat, w tym ostatnie 45 lat w zakonie dominikańskim, jako cudotwórca i osoba obdarzona mistycznymi darami.

Kiedy św. Józef z Kupertynu (zm. 1663) przybył do klasztoru w Osimo, miał za sobą służbę Bogu w innych domach zakonnych. Zjawiwszy się w Osimo, rzekł: „Tu jest miejsce mego spoczynku”, co znaczyło, że tam właśnie umrze. Co więcej, przepowiedział braciom, że umrze w dniu, w którym nie przyjmie Eucharystii.

Dnia 10 sierpnia 1663 roku gorączka zaatakowała jego ciało. Dzięki przypływom i odpływom choroby mógł każdego ranka, przez następnych pięć dni, odprawiać Mszę świętą w prywatnej kaplicy. W trakcie odprawiania Mszy przeżywał – jak zwykle – cudowne ekstazy i lewitacje. Apogeum tych mistycznych przeżyć nastąpiło w trakcie odprawiania, w dzień Wniebowstąpienia, swej ostatniej Mszy.

Od tego czasu, z powodu niszczącej gorączki, nie mógł już sprawować Najświętszej Ofiary – musiał zadowolić się codziennym przyjmowaniem Eucharystii. Ostatnią Komunię świętą przyjął dnia 17 września, na dzień przed śmiercią, co oznaczało, że jego przepowiednia wypełniła się. Recytując modlitwę do Najświętszej Maryi Panny, z radością odszedł z tego świata, po życiu przepełnionym miłością Boga.

Jeden z biografów świątobliwego brata redemptorysty – św. Gerarda z Majelli (zm. 1755) – napisał, że wymienienie wszystkich cudów dokonanych przez świętego, wymagałoby zapełnienia kilkunastu opasłych tomów. Wśród tych cudów nie brakuje proroctw co do śmierci licznych osób. Święty przewidział również własną śmierć – sześć miesięcy wcześniej oświadczył doktorowi Santorelli, że umrze na gruźlicę, chociaż cieszył się wówczas doskonałym zdrowiem. Odpowiadając na dociekliwe pytanie wyjaśnił, że modlił się o taką właśnie śmierć, ponieważ nie będzie wymagał licznej opieki i będzie mógł umrzeć w samotności.

Rzeczywiście, święty zachorował na gruźlicę, która zaczęła szybko postępować. Kiedy umierał, niebiański zapach, pochodzący z jego plwocin, wypełniał cały klasztor. Niechętnie przyjmując drogie lekarstwa, z godną podziwu cierpliwością znosił ból, porównując swoje cierpienia do męki Zbawiciela.

Codziennie przyjmował Komunię świętą, ale ze szczególnym nabożeństwem uczynił to 15 października, w dzień św. Teresy z Avila. Powiedział wówczas braciom, że dzień św. Teresy jest dniem wypoczynku między innymi od Reguły. „Jutro znów będzie dzień wypoczynku. Dlaczego? Ponieważ dziś w nocy umrę”. Chwilę później zapytał się, która jest godzina – odpowiedziano, że szósta. Na to rzekł: „Zatem mam jeszcze sześć godzin życia”. Św. Gerard z Majelli zmarł w nocy z 15 na 16 października 1755 roku, gdzieś około północy. Miał zaledwie 29 lat.

Wśród innych świętych i błogosławionych, którzy przewidzieli datę swojej śmierci, warto wymienić następujących, świątobliwych dominikanów: błogosławioną Stefanię de Quinzanis (zm. 1530), która przepowiedziała dzień swej śmierci oraz miejsce pogrzebu. Błogosławionemu Mikołajowi Palaea (zm. 1255) objawił się zmarły kilka lat wcześniej brat, który wyjawił mu datę śmierci. Błogosławiony Jakub z Bevagna (zm. 1301) dowiedział się o swej dacie od Maryi Panny, która upewniła go, że będzie mu towarzyszyła w drodze po niebiańską nagrodę. Św. Ludwik Bertrand (zm. 1581) i bł. Bernard Scammacca (zm. 1486) również przewidzieli dokładną datę swej śmierci.

Pomiędzy licznymi franciszkanami, którzy znali wcześniej datę swej śmierci, znajdował się św. Józef z Leonessy (zm. 1612), który przepowiedział, że umrze dnia 4 lutego, co się istotnie stało.

Bł. Gerard z Villamaga (zm. 1242) wiedział, że umrze w maju. Jego spowiednik potwierdził, że błogosławiony umarł dokładnie tego dnia, który wcześniej przewidział.

Bł. Franciszek Patrizzi (zm. 1328) wiedział, że umrze w święto Wniebowstąpienia. Tego dnia idąc do kościoła w Sienie, aby wygłosić kazanie, runął na drogę i umarł.

Św. Magdalena Zofia Barat (zm. 1865) zmarła, tak jak zapowiedziała – w czwartek 25 maja 1865 roku, w dniu Wniebowstąpienia.

Zaś św. Katarzyna Labouré (zm. 1876) od wizji Cudownego Medalika, zawsze przepowiadała, że nigdy nie dożyje roku 1877. Zmarła w godzinach wieczornych dnia 31 grudnia 1876 roku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Julia




Dołączył: 31 Lip 2007
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kobiór

PostWysłany: Sob 9:55, 01 Wrz 2007    Temat postu:

Mam takie proste z zarazem dla mnie trudne pytanie: Czy osoba, która boi sie diabła może być zagrożona? (przepraszam, że w tej części forum pytam, ale nie wiedziałąm gdzie o to zapytać) Pozdrawiam

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Autor Wiadomość
Michał Mikołajczyk
Administrator



Dołączył: 14 Sie 2007
Posty: 213
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 13:17, 01 Wrz 2007    Temat postu:

Człowiek żyjąc w tym świecie, czy tego chce, czy nie chce jest postawiony w sytuacji walki duchowej. Duchowej, ponieważ rozgrywa się ona dla nas w świecie niewidzialnym, gdzie duchy złe (diabeł i demonu) walczą przeciw duchom dobrym (aniołom), a "przedmiotem" (nie chodzi o rzecz!) tej walki jest właśnie człowiek, a więc każdy z nas. My jesteśmy wezwani do walki w taki stopniu w jakim walczyć możemy, na mocy włdzy jaka jest nam udzielona.

Tak więc osoba, która boi się diabła, choćby podświadomie, stara się odizolować albo raczej uniezależnić od tej walki, w senie: mnie to nie dotyczy, ok, niech sobie ta walka trwa, ale ja się w to nie mieszam, chcę mieć święty spokój. W takiej sytuacji osoba stawia siebie w groźnej sytuacji, która niekoniecznie może być związana z opętaniem, czy zniewoleniem, ale bardziej z narażeniem się na odejście od Boga, powolny minimalizm w modlitwie, życiu duchowym, a nawet aż po zupełne porzucenie wiary. Dlaczego tak jest? Dlatego, że próbując lub wmawiając sobie, że jestem niezależny od walki, która się toczy, wystawiam się na pokuszenie, a jak wiemy człowiek z pokusami ma walczyć. W takim sensie strach przed diabłem może być zagrożeniem! Podsumowując: życie chrześcijańskie to walka...nieustanna. Jeżeli opowiadamy się a Bogiem, Jego świętymi, aniołami, z Maryją na czele to jesteśmy po dobrej stronie, po stronie zwycięznów, którzy jednak nie mają spoczyuwać na laurach, ale tu na ziemi walczyć o zjednoczenie z Bogiem! Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu    Forum Rekolekcje 2 stopien 2 turnus Jaworze Strona Główna -> Święci Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Arthur Theme
Regulamin